Nazwano chorobę gorączką, a księżna wpadła do córki, zaklinając ją, aby się nie ważyła ani na próg do męża, bo choroba może być tyfoidalną i zaraźliwą. Zresztą zapewniali wszyscy, iż nie było najmniejszego niebezpieczeństwa, a dom pełen gości i gospodyni nieodzownie potrzebna.
Jadzia nie lubiła nigdy patrzeć na chorych — obawiała się słabości, miała wstręt do cierpiących... Uspokojono też ją tak dobrze, iż nie wahała się staranną toaletę poranną ukończywszy, wynijść do gości na śniadanie. Ks. Eustachy gospodarował...
Nikt ani spytał o Celestyna, nie było mowy o nim; znaczniejsza część osób była tego przekonania, iż chorobę udawał, aby się od przykrego obowiązku uwolnić.
Humor więc gości był jak najlepszy, a osypana podarkami i powinszowaniami młoda pani zapomniała o mężu... Ks. Eustachy, pan Jerzy, dworowali koło niej, matka czuwała.
Program dnia nie zmienił się w najmniejszej rzeczy... Z sąsiedztwa przybyło wśród dnia wiele osób, i do stołu w jadalnej sali zasiadło przeszło pięćdziesiąt... Szumno, wrzawliwie, z toastami odbył się wystawny obiad oblany jak najstarszemi winami. Piwnica była sławna w Zbyszewie.
Rymund parę razy cichaczem wymykał się zobaczyć, co się z chorym dzieje, lecz nikomu się nie zwierzał z tem co przynosił. W twarzy tylko jego widać było zasępienie wielkie, a zaczepiany dowcipował tak nieznośnie, tak krwawo docinał wszystkim, że go nikt nie śmiał już zagadnąć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.