Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Joachim chociaż nierad był nikogo prosić o pomoc, ani się kłaniać nikomu, choć utrzymywał, że człowiek sam powinien był starczyć sobie, a drugim pomagać, od nikogo nic nie żądając — z dawnych swych stosunków ukraińskich pozostał w pamięci wielu znakomitych rodzin, które z jego książęty były w pokrewieństwie i przyjaźni.
Znano go jako człowieka nieposzlakowanej, aż do przesady posuniętej uczciwości, wiele więc osób zgłaszało się do niego to po radę, to dla zobaczenia go, a nawet z ofiarami przyjacielskiemi; wielu go kusiło do objęcia zarządu dóbr, ale p. Joachim czuł się starym, ciężkim i grzecznie odmawiał. Chciał czuwać nad dziećmi.
Bądź co bądź te, stosunki w świecie nie zupełnie mu były bezużyteczne.
Miło było spojrzeć na tego człowieka, który dochodził już lat siedemdziesięciu, ale tak był rzeźwy, zdrów, chodził tak wyprostowany, siły miał tyle, że niejeden cherlawy młodzik mu nie sprostał. Życie pracowite, surowe, czynne zahartowało go potężnie.
P. Joachim krótko niegdyś służył wojskowo, chociaż o tem nie mówił nigdy prawie. Z tych lat nominacyatu militarnego, dawno ubiegłych, zapomnianych, zostało mu coś wyjątkowego w postawie, powaga jakaś i trochę może sztywności.
Piękny to był typ starego szlachcica, bo Kormanowscy Junoszowie byli dawną szlachtą, a choć pan Joachim się tem nie chwalił, nie zaprzeczał też, że miał i kasztelanów w rodzie. Ruszał jednak ramionami pogardliwie, gdy o tem wspomniano.