Ubogim chłopakiem, rzuciwszy służbę wojskową, jak bardzo wielu innych, dostał się na Ukrainę, szukając szczęścia w tym kraju płynącym mlekiem i miodem. Zdaje się, że po krótkiej próbie życia wojskowego, jako officyalista pomieścił się w dobrach książęcych. Stopniami idąc, bardzo rychło oceniony, doszedł do zawiadywania kassy, kontroli, wreszcie do pełnomocnictwa i zarządu dobrami. W tej funkcyi dotrwał on aż do katastrofy, która i książąt i jego z długo zajmowanej rezydencyi precz wyrzuciła.
Wdzięczna rodzina pańska byłaby pewnie staremu, zacnemu człowiekowi wynagrodziła poświęcenie jego dla siebie — ale ona sama została rozproszona, straciła wszystko, nie przez swą winę.
Cios ten, który i ukochanych mu ludzi i jego samego dotknął, zniósł pan Joachim ze stoicyzmem chrześcianina, którego w nim nic zachwiać nie mogło.
Z twarzy jego poznać nie było można, że ten piorun weń uderzył. Zdał majętności, zebrał szczupłe swe mienie, i z męztwem a wiarą w siłę własną, pociągnął do Warszawy.