wejrzenia jej wyrażały, że myślami była gdzieindziej. Księżna dla córki udawała wesołą, chociaż w duszy niepokój miała. Szukała jakiegoś środka, aby jeszcze działać na Celestyna i zmusić go do powolności. Pocieszała się wreszcie tem, że człowiek ten schorowany żyć nie może. Śmierć jego była ze wszystkiego najpożądańszą, oszczędziłaby wiele kłopotów i pieniędzy.
Księżna tak naiwnie sobie jej życzyła i tak mało z tem się ukrywała, że nazajutrz oczekiwała Landlera z niecierpliwością, aby zasięgnąć jego rady, czyby na to rozwiązanie nie lepiej czekać było, nie rozpoczynając procesu.
Doktór przybył ze zwykłą wizytą dla przekonania się o stanie zdrowia młodej pani, i znalazł ją nad spodziewanie dobrze, księżna na ustęp go wzięła...
— Mój konsyliarzu — szepnęła, — ty masz oko tak trafne, tyle doświadczenia... powiedzże ty mi, proszę, tak poufnie: jak ci się zdaje, czy ten człowiek żyć może? długo on pociągnie?
— Kto? zapytał Landler, choć się dobrze domyślał.
— A! — ten pan, wiesz — dodała z trochą niecierpliwości.
— Kormanowski!!!
Landler się namarszczył. Wstręt, jaki w nim budził ten egoizm, skłonił go do odpowiedzi może niezupełnie zgodnej z przekonaniem wewnętrznem, ale złośliwem umyślnie.
— Kormanowski — dodał po namyśle, — zmiłuj się w. ks. mość! ten człowiek sto lat żyć może. Wymizerowany, zbiedzony, ale organizm choć nadwątlony — cały. Egzaminowałem go wczoraj, nic mu nie będzie! Młody jest, siły tam śpią tylko je rozbudzić. Trochę
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/321
Ta strona została uwierzytelniona.