Zwrócił wprędce rozmowę na coś obojętnego, weselszego i tak przebyli godzin parę. Na wspomnienie młodości Celestyn się tak ożywił, iż mógł wstać z łóżka i wyjść do matki i siostry na herbatę, miłego im prowadząc gościa.
Michał wdał się w żywą rozmowę z Leokadyą, i nie wyszedł z dworku aż późnym wieczorem.
W parę dni drugie odwiedziny niespodziane miał Celestyn: przybył Rymund po swojej rozmowie z księżną. Chciał się najprzód przekonać naocznie o stanie Celestyna, i na przekór familii, a wedle poczciwego serca swojego, przyjść mu w pomoc.
Przynosił z sobą twarz wesołą, uśmiechniętą, i pamięć przyjaźni, jaką miał dla nieboszczyka p. Joachima.
— Słyszałem, żeś chory począł wchodząc, — przyszedłem cię połajać. Któż to widział, żeby młody chorował — to nadużycie! Nam starym, gdy po kościach łamie i w nogach świdruje, tośmy na to zasłużyli — ale wy... Cóż ci jest? spytał.
— Skutki to są choroby, którą przebyłem. Zaziębienie — rzekł Celestyn.
— Tak! tak — to było zaziębienie, podchwycił Rymund; ale czas już, ażeby i choroba i skutki jej przeszły... Cóż tam, dodał — podobno się rozstałeś z małżonką?
Celestyn chciał zmilczeć — zamruczał wreszcie, że było to chwilowe nieporozumienie, któremu matka winna była.
— No — chwilowe, czy też bodajby się miało przeciągnąć, aleś waćpan wolny — rzekł Rymund. Nie masz nic do roboty. Siedząc tak tu w tym
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/332
Ta strona została uwierzytelniona.