towarzyszyć, wyjechał do Franzensbadu, zkąd miał cichaczem przenieść się do Sprudla... Niepodobna mu było na dłuższy czas rozstać się z Jadzią, bo się w niej zmiany obawiał i na nałóg tylko posługiwania się sobą mógł rachować. Nie spuszczał jej z oka, gdyż przekonał się, że ten rodzaj skłonności, jaką okazywała dla niego, łatwo nowe wrażenia osłabiały. Jadzia była nerwowa, znudzona, i wszelkie błyskotliwe nowe zjawisko, każda jakaś wyższość, talent pociągały ją ku sobie. Ks. Eustaszek miał tylko za sobą dowcipek, zręczność i — uwielbienie, jakie jej okazywał.
A że interesa księcia coraz się pilniej domagały ratunku, dziedziczki zaś innej posażnej dla siebie znaleźć nie mógł, niecierpliwił się zwłoką tak, iż ks. Eufrezya obawiała się dezercyi.
W Karlsbadzie więc, chociaż doktorowie wszelkich draźniących spraw surowo przy wodach zakazują, matka przy podanej zręczności rozmówiła się z Jadzią stanowczo, i skłoniła ją, aby ona sama uczyniła krok do męża i skłoniła go do zgody na rozwód.
Młoda pani już dosyć skompromitowana w oczach świata przez Eustaszka, widziała to równie koniecznem jak matka. Stosunki były bijące w oczy, nadto blizkie, zbyt poufałe, aby się nawet kuzynowstwem dały uniewinnić. Szemrano, krzywiono się, trzeba było kończyć. Książę tak się urządzał z każdym krokiem swym, aby kuzynkę nieodwołalnie kompromitować, towarzyszył wszędzie, posługiwał do wszystkiego, znajdował się gdziekolwiek to u boku Jadzi ludzie mogli widzieć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/338
Ta strona została uwierzytelniona.