księżny, jak gdyby już żadnej w życiu nie miała nadziei. Strój dawniej staranny i wykwintny, był zaniedbany. Były to suknie widocznie bardzo znoszone, z obojętnością wiekowi właściwą włożone tylko, aby się okryć. Część szyi wyglądająca z pod zmiętego i nieświeżego kołnierzyka, była brunatna, pomarszczona i żyłami wydatnemi oplątana. Stroik czarny na głowie, potrzebny dla pokrycia wypełzłych jej części, tak był niedbale narzucony jak suknie...
Na stoliczku obok księżny leżało kilka listów świeżo pootwieranych, pomiętych, rzuconych z pośpiechem. Na jednym z nich poznać było łatwo szerokie i wielkie pismo Jadwigi, jeszcze mniej staranne i pośpieszniejsze niż dawniej bywało.
Księżna zadumana była i niespokojna, poprawiała się na siedzeniu i wzdychała... Nikt nie przychodził. Parę razy podniosła rękę, jakby szukała dzwonka, i nie znalazłszy go opuściła ją obojętnie.
Powolne szłapanie raczej niż chód dał się wreszcie słyszeć w korytarzu, księżna zwróciła oczy na drzwi — czekała.
Wszedł znany nam pan Podroba, także postarzały, z białym już włosem, a czerwieńszą popstrzoną twarzą niż dawniej. Minę miał straszliwie kwaśną, a za surdutem zapiętym plik papierów. Skłonił się z pokorą zwykłą, lecz był w niej pewny odcień jakiegoś wyswobodzenia, jak gdyby dawne stosunki starego sługi z domem pani się zmieniły. Księżna była mniej śmiałą, on daleko pewniejszy siebie.
— Jaśnie oświecona dobrodziejka, począł cicho — kazała mnie zawołać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/354
Ta strona została uwierzytelniona.