Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/355

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prosiłam od dawna, żebyś przyszedł — odezwała się księżna, ożywiając — czekałam, czekałam nie mogąc się doczekać.
— Dopiero mi dali znać, bom ledwie powrócił z miasteczka — rzekł smutnie Podroba.
— No cóż? co? niecierpliwie zwróciła się do niego księżna... cożeś zrobił?
— Niestety — dotąd nic — westchnął Podroba — człowiekby krwi i życia nie żałował — ale co tu poradzić! Słowo daję! choć giń!
— Ależ u żydów! u żydów! choćby na największy procent byle dostać! mówiła księżna.
— Otoż to jest, że i żydzi dać nie chcą — jęknął Podroba.
Była chwila milczenia.
— Kredyt zupełnie straciliśmy, proszę jaśnie pani — mówił dalej. A kto temu winien? ja przepowiadałem. To gospodarstwo księcia Eustachego, nieustanne: dawaj a dawaj! zkąd chcesz bierz! — to się inaczej nie mogło skończyć.
Najprzód potrzeba było wszystkie jego kawalerskie długi płacić — a niech jaśnie oświecona dobrodziejka wejrzy...
Tu począł dobywać papiery z za surduta, ale księżna mu dała znak ręką i schował je nazad z westchnieniem...
— Taż to przez tych lat dwa — mówił dalej, ze Zbyszewa i z Klucza księżny krocie na to poszły... Długów było lichwiarskich przepaść, a co książę nabrał do kieszeni, no i młoda pani... słowo daję, dwa razy taka fortunaby nie wytrzymała. Ja tam się nie