Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/356

Ta strona została uwierzytelniona.

wdaję w sądy, bo to do mnie nie należy, ale przestrzegałem, mówiłem, że się to tak skończyć musi.
Księżna ręce zaciskała konwulsyjnie.
Stary sługa stał, wpatrując się w nią z większą ciekawością niż współczuciem.
— A! gdyby choć Jadzia z nim była szczęśliwa — zawołała jakby mimowolnie skarga się jej z ust wyrywała. Przed tobą, mój kochany Podroba, ja nie mam tajemnic. Zresztą, patrzałeś i patrzysz, widzisz co się z nami dzieje...
Zdawało się, proszę cię, gdy się starał o Jadzię, co to była za usłużność, płaszczenie się, pochlebstwa, posłuszeństwo... a jak to się prędko i strasznie zmieniło! Co się z tym człowiekiem stało? Jak on się maskował. Wzięliśmy go zrujnowanego, bez grosza, tak, że na wesele trzeba mu było pożyczyć... Co to, pożyczyć! — dać po prostu... Dziś patrzajże co się święci. On swoje dobra pooczyszczał powiadają, naszemi funduszami, a nas zgubił, i my na jego łasce...
Gdybyż Jadwisia była szczęśliwa!!
Podroba wtórował żalom westchnieniami, ale nie mówił nic, słuchał pilno, księżna miała potrzebę poskarżenia się, mówiła jakby sama dla siebie, oczy wlepiwszy w podłogę.
— Padał przed nią starając się, klękał, ubóztwiał — powiadam ci. Musieliśmy największe poczynić ofiary, aby to małżeństwo przyszło do skutku... Patrzajże, ledwie od ołatrza odeszli, a już Jadzia musiała gorzko płakać... Kochanki ma co go kosztują tysiące... na nią ani patrzy, kłóci się ząb za ząb. Despota, grubianin — wszystko zbywa szyderstwami... Co my z nim cierpiemy!