Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/357

Ta strona została uwierzytelniona.

Westchnęła księżna, i nie mogąc się uspokoić ciągnęła dalej.
— Gdybyś teraz Jadzię zobaczył, serce się ściska, litość bierze... Zmizerniała, wychudła, skrzywiło jej łopatkę — oczy wpadły... cień tej kobiety... A! co się z nią stało, mój Podrobo, i życie, istne piekło! albo go nie ma, bo lata po świecie, bawi się w konie, bałamuci z kobietami jawnie, albo gdy raczy przyjechać, po to tylko, aby się z nami ujadał.
Wszystko winien mnie, a ze mną — otwarta wojna... Do Jadzi byle się zbliżył, — drwi z niej, szydzi, wymówki, dąsy... skąpstwo dla niej najpaskudniejsze, a dla innych tysiącami sypie. Wdzięczności najmniejszej.
Mnie raz w żywe oczy powiedział: Nie wiem kto komu łaskę zrobił, wziąłem resztki po ekonomczuku — a Jadwiga nie była wcale zachwycająca...“
Takie rzeczy już nam prawi.
Podroba uszy sobie zatulił i zamruczał coś.
— Radź, ratuj! zawołała księżna. Jadwidze zbywa na wszystkiem. Ona tam całą ma pociechę w książkach, w dziennikach, a nie mamy za co i tego jej dostarczyć. Długów w Warszawie bez miary i dokuczliwe...
— No — i tutejsze — dodał Podroba...
— Prawda, żeśmy chybili, mój stary przyjacielu — ciągnęła dalej, iż dając mu pieniądze, nie braliśmy ani świstka... Cóż? między mężem a żoną, trudno rachunki prowadzić. Teraz on — ma, my nic... A od niego wyrwać grosz...
— Co ty radzisz? zakończyła księżna: co tu począć