Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/358

Ta strona została uwierzytelniona.

Stary rządca poskrobał się po głowie, ruszył papiery przyniesione i nazad je zapakował...
— Proszę jaśnie oświeconej dobrodziejki — rzekł — ja nie wiem, słowo daję — człek głowę traci. Coś trzeba sprzedać, albo ze Zbyszewskiego klucza, albo z Malin... a choćby i ten pałacyk...
Księżna zakrzyknęła.
— Pałacyku warszawskiego za nic w świecie...
— To przyjdzie wioskę którą, westchnął Podroba. No — i z tego wielkiego pożytku nie będzie, bo na wszystkich są hypoteki, więc chyba co się z nich okroi. A znowu sprzedawać i kupca szukać — ceny dobrej nie weźmie...
Księżna milczała, zerknął na nią Podroba i nieśmiało jakąś począł rozmowę na nowo.
— Na Zagoście możebym, choć z trudnością, wyprosił kupca... Mój zięć Zastawski ma trochę grosza, ale nie da go chyba za ziemię. Nacisnąwszy go, a podbiwszy bębenka, kupiłby... ale dużo nie da.
— Niech da co chce... przerwała księżna, byle Jadwisia odetchnęła... Nie masz wyobrażenia co ona cierpi. W naszej pozycyi — nawet sukni nowej, kapelusza nie ma za co kupić.
— Panie Boże! westchnął Podroba.
— Słowo ci daję, mówiła księżna. Ja się już dla siebie wyrzekam wszystkiego, byle ona miała... obchodzę się lada czem. Namów tego Zastawskiego, czy jak on się tam zowie, niech kupuje. Okroi się kilka tysięcy, popłacę pilniejsze długi, pojadę gdzieś z Jadwisią, aby odetchnęła. Ona się zagryzie...
I księżnie łzy z oczu popłynęły.