ze smutnym twarzy wyrazem, lecz niemające tego wdzięku i tej co on dystynkcyi. Były to bliźnięce natury, a jednak różne od siebie... Brat miał coś idealnego, coś prawie niewieściego; siostra powagę ojcowską i męzką energię w obliczu.
Piękność Leokadyi rzeczywista i uderzająca po rozpatrzeniu się, nie czyniła wrażenia na pierwszy rzut oka. Nie była tak promienista, i czuć było, że się ożywiająca ją dusza zamykała cała we wnętrzu, nie chcąc światu okazać.
Panna Leokadya miała w sobie coś tajemniczego, zagadkowego, — chociaż powierzchowność jej przybrana umyślnie, zdawała się pospolitą, i mało znaczącą.
Gdy p. Joachim od okna odezwał się, że już syna się nie spodziewa, matka podniosła oczy na córkę, niemi ją zapytując...
Leokadya nie odpowiedziała nic, ale spojrzała ku oknu.
— Mnie się zdaje — szepnęła po chwili — że Celestyn jeszcze może powrócić. Miał dziś lekcyę popołudniową u księżniczki, która zwykle trwa do herbaty, a księżna go czasem zaprasza...
P. Joachim odwrócił się ku córce i głową potrząsł.
— Tak, zaprasza go, rzekł, ale tylko gdy gości nie ma...
Leokadya zarumieniła się nieco.
— Kochany tatku, odparła z wyrzutem, jużci Celestyn, nie pochlebiając mu, w najlepszem towarzystwie nikomu wstydu nie zrobi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.