Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/361

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do usług W. Ks. Mości — u nas nie ma nic nowego, odparł z ciężkością głosu dobywając stary, bo mu jakoś w gardle zaschło.
— Księżna pani właśnie przybyła — dodał rzucając wejrzenie bojaźliwe.
— A, wiem — rzekł książę, wiem, że jest, ale nim się z nią zobaczę, chciałem pomówić z waćpanem.
Skłonił się rządca i odchrząknął, przygotowując się do rozmowy. Z pod oka przyglądali się sobie wzajemnie jak zapaśnicy, którzy się z sobą zmierzyć przygotowują.
Książę postąpił krok na przód.
— Dochodzą mnie wiadomości, począł, że interesa wasze coś podobno wcale nieszczególnie stoją. Gospodarowaliście z księżną tak dobrze, że Zbyszew zaszargany okrutnie i niewiele pono na nim zostało księżnie? hę? hę?
Podroba się skurczył.
— Ja, rzekł sucho, spełniałem rozkazy W. Ks. Mości; wiadomo, że odemnie rady ani więcej nic nie żądano oprócz — pieniędzy i pieniędzy. Musiałem dawać.
— No — i o sobie nie zapominając — rozśmiał się ks. Eustachy.
Stary mocno się zaczerwienił.
— Są przecię rachunki — odparł, można się przekonać. Nie mam nic na sumieniu.
— A! rachunki! mój panie Podrobo — rachunki! śmiał się książę, wiadomo jak się one piszą... A kto w nie wglądał?
Podroba chciał się odciąć trochę i pokornie mruknął: