Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/365

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sześć, siedem włók — gotowem dodać, a Zagościa nie puszczę.
Rządca nie odpowiadał długo.
— Słuchaj jeszcze, począł książę. Ty jesteś kuty, ale i ja nie bosy. Uchodziłem zawsze za trzpiota, ale na wszystko jest czas... teraz ja myślę inaczej. Miała księżna stracić, bo byłaby straciła zawsze, lepiej, że zostanie w familii. Prawnie ja tu niby nie mogę nic, ale dokuczę, będę nękał, i zjecie licha, żebym sprzedaży dopuścił mimo mej woli.
Stara księżna oleju w głowie za trzy grosze nie ma, a moja woli czytać tragedye niż patrzeć w rachunki. Tyś szczwany lis, życzę się jednak rozmyślić, nim ze mną wojnę poczniesz. Bierzcie dla kogo chcecie Romunki, a resztę nabędzie ten, kogo ja postawię. Waćpan mi u księżny ułatwisz wszystko tak, abym się z babą ujadać i kłócić nie potrzebował. Pójdzie na udry, no — to słuchaj. Ten błazen Kormanowski, o którym wspomniałeś, zostawił w papierach to, co w rachunkach twoich namacał. Jest tam dosyć na waszeci, abyś poszedł z torbami i ze wstydem!!! Uważaj co lepiej.
Pot lał się z czoła Podrobie, który jęknął grobowo.
Z piersi na ostatek dobył mu się głos ledwie dosłyszany:
— Rób W. Ks. Mość co wola i łaska — ja... nie będę do niczego przeszkodą.
— To nie dosyć, waćpan musisz być pomocą.
Jeszcze raz rzęsisty pot otarłszy Podroba wejrzeniem odpowiadając tylko, skłonił się.