Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/366

Ta strona została uwierzytelniona.

Księciu twarz się wypogodziła Przystąpił już do rządcy jako do sprzymierzeńca.
— Idźże waćpan, — a dziś, czy jutro gdy cię księżna zawoła, zrób co należy. Ja słowa dotrzymam...
Skłonił się i żwawo, głośno zawołał na kamerdynera:
— Dajno mi się trochę przebrać!! Podroba wysunął się przybity i drżący. Nie poszedł już do księżny, ale wprost na folwark podążył.
Ks. Eufrezya na dole czekała zięcia z herbatą. Z dawnych stosunków serdecznych śladu nie pozostało teraz. Nienawidziła Eustachego, który jej to z nawiązką oddawał, obawiała się go — i starała zupełnie z nim nie zrywać.
Książę obchodził się z matką żony bez wielkich ceremonij, pół szydersko, pół niedbale... Przychodziło czasem do wybuchów i wymówek, ale księżna raz i drugi zwyciężona w tych zapasach, starała się ich unikać.
Książę wchodząc do saloniku, w którym herbata podana była, powitał gospodynię wesoło i poufale.
— Mama dobrodziejka... pilno się jak widzę gospodarstwem zajmuje, kiedy aż osobiście do Zbyszewa zjechała...
Ja też przejazdem, chciałem, dowiedziawszy się o bytności jej tu, zobaczyć czy się na co nie przydam.
Ks. Eufrezya usta wykrzywiła i spojrzała koso.
— Gdybyś w istocie chciał, przydałbyś się bardzo, ale o dobrej woli... powątpiewam.
Ks. Eustachy śmiać się począł.
— Słowo daję mamie, począł, nie na dobrej woli zbywa, aleście panie tak prowadziły interesa z szano-