Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/367

Ta strona została uwierzytelniona.

wnym Podrobą, że nietylko ja, com w tych rzeczach nieukiem, ale i Salamonby rady nie dał.
— A któż te interesa tak postawił? zamruczała księżna...
Gość usiadł do herbaty.
— Mama pozwoli cygaro zapalić? Dawniej księżna przy sobie nie dozwalała palić nigdy, ale teraz?
Nie powiedziała nic, książę dobył cygaro.
— Jak się ma Jadzia? spytała księżna...
— Ja nie jadę z Warszawy, odparł książę — ale wiem, że — jak zwykle kwasi się i zakwasza... Siedzi w książkach, oczy psuje, wzdycha do niemożliwych swych ideałów... i — choruje na imaginacyę...
Poruszyła się matka.
— Choruje i nieszczęśliwa jest, ale nie na imaginacyę — zawołała gniewnie. Miała prawo spodziewać się innego pożycia.
Ruszył ramionami książę.
— Ani młodości wiecznej, ani wiekuistego romansu żadna rozsądna kobieta się nie spodziewa... począł szydersko. Miała przecię miłości tyle ile jej bywa w życiu szczęśliwych kobiet. Ja pastuszkiem sielankowym być nie umiem... Grymasi wprost, chcąc, by przed nią ciągle na kolanach mąż wzdychał...
Odwrócił się bokiem od księżny.
— Mąż woli wzdychać do innych — szepnęła matka.
Ks. Eustachy twarz zwrócił do mówiącej i uśmiechnął się.
— Mama powinnaby być więcej pobłażającą w tych rzeczach, zawołał... bo — któż bez grzechu.