Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/368

Ta strona została uwierzytelniona.

Rumieniec wystąpił na twarz starej, owinęła się chustką, i zamilkła. Siedzieli długo nie mówiąc słowa...
Gdy wrażenie nieprzyjemne miało czas ostygnąć nieco, książę zwrócił się do gospodyni — i począł obojętniejszym tonem.
— Mówiłem z Podrobą, bo mnie nastraszono, że interesa nasze Zbyszewskie mają być w bardzo opłakanym stanie. Ludzie nawet gadają, że księżna będzie zmuszona pozbyć się Zbyszewa.
— Nie sądzę — odparła urażona staruszka. Interesa są złe, ale nie ja, ani rządca temu winien. Przypomnij sobie ileś brał ztąd...
— Bo Jadzia potrzebowała, a ona rachunku żadnego nie zna i oszczędzić się nie umie.
— Nasze interesa są złe — dodała matka — a wasze teraz wcale podobno świetnie idą. Niedawno było inaczej.
— A! tak — zawołał książę, ale ja się poprawiłem a państwo... Niedokończył i popił herbatę.
— Rekryminacye byłyby próżne, począł zimno. Trzeba radzić i ratować się, ja dla tego zboczyłem do Zbyszewa.
Co księżna myśli?
— Nie wiem, zobaczę — odparła powoli urażona staruszka — zapewne jedną wieś sprzedać przyjdzie.
— Zbyszew się przez to skaleczy i odejmie mu się wartość — wtrącił zięć. Zyska się jaki rok, a potem... nie zostanie nic... Mnie się zdaje, że radykalna kuracya najlepsza... Zbyszew sprzedać.
Drgnęła księżna.