Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/369

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, sprzedać w dobre ręce. Księżnie zostanie odłużony jej Kluczyk... A co się tycze Zbyszewa, choć prawnie nie ma zrobionego nic, ale on był wypuszczony Jadzi — i ja z jej ręki mam też prawo coś stanowić o tem.
— Prawo? prawo? porwała się księżna.
— Ten jegomość co mnie w łaskach Jadzi poprzedził — dodał — nie miał tego rozumu, aby prawnej cessyi żądać. Ja za to pokutuję. Zostało mi po nim wiele rzeczy nieprzyjemnych w spadku...
Bądź co bądź, prawnie, czy nie, Zbyszew jest Jadzi.
Dowodzenie to poruszyło tak księżnę, iż słowa odpowiedzieć nie mogła, trąciła filiżankę, wylała herbatę, chciała wyjść, ks. Eustachy śpiesznie dodał.
— Niech się mama nie irytuje — przecię ja Zbyszewa nie odbieram... nie wielebym się pożywił — chcę tylko pomódz...
— A! pomódz! piękna pomoc... mruczała gniewna stara.
— Niech się mama rozmyśli, poradzi... dopijając herbatę dokończył książę. Przekona się mama, że przy Zbyszewie utrzymać się niepodobna. Sprzedaż jednego folwarku to będzie dla umarłego kadzidło...
To mówiąc wstał, odprostował się, zanucił coś, i skłoniwszy się wyszedł z saloniku.
Nad wywróconą filiżanką, zadumana, z oczyma osłupiałemi księżna siedziała długo, aż wreszcie rozbudziło ją przyjście sługi, poszła do siebie i na wieczerzy już się nie ukazała.