Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/370

Ta strona została uwierzytelniona.

Przed zwierciadłem w dawnym swym panieńskim sypialnym pokoiku, stała księżna Eustachowa — za którą milcząca, zestarzała, z chustką w rękach czatowała, z politowaniem patrząc na panią, — panna Klara.
Jadzia zdawała się śledzić na żółtej, przeciągniętej, zmęczonej twarzy swej śladów coraz widoczniejszych przedwczesnego zwiędnienia. Ta odrobina krótkiej młodości, która rysom nie pięknym nadawała niegdyś trochę uroku, ten blask życia dawny, znikł bezpowrotnie. Jadzia, która zawsze starszą się wydawała niż była, w dwudziestu kilku leciech, przeżyła jakby trzydzieści. Troska i niepokoje wyryły na czole i koło ust lekkie zmarszczki, włosy wypadały, cera przybierała tony ciemne, brunatne i żółte, oczy zgasłe, wypłakane były i blade.
Nawet namiętna ta energia dusz słabych, wybuchami się objawiająca dawniej, opuściła nieszczęśliwą. Dwa w życiu zawody serdeczne złamały ją.
Przeżyte lata z ks. Eustachym były prawie nieustanną walką i skończyły się klęską. Wyemancypował się małżonek, ona zwyciężona została. Dalej przed nią nie widać już było nic, tylko szarą równinę jakąś mgłami pokrytą.
Wprędce obudził się w niej żal po Celestynie, porównanie jego z Eustachym, musiało wypaść na korzyść pierwszego... Ale Jadzia nie przyznawała sobie