winy żadnej, miała żal do matki i na nią całe brzemię składała w duchu. Nie mówiła jej o tem, nie czyniła wyrzutów, ale nieraz uczuć dawała.
Gdy czasem same siedziały z sobą, po gwałtownym przejściu z Eustachym, Jadzia westchnąwszy nie wahała się przypominać Celestyna.
Gniewało to księżnę, a jednak zaprzeczyć nie mogła, że ten „jegomość“ miał przywiązane delikatności i że z nim Jadzi lepiej było. Właśnie zmuszona przyznać to w duchu, stara księżna najwięcej się tem gryzła i wyszukiwała argumentów, aby swe postępowanie wytłómaczyć.
Celestyn jeśli nie zawsze bywał na ustach Jadzi, był ciągle na myśli. Parę razy rzuciła imię jego mężowi, który za to porównanie gniewał się najokrutniej.
Jadzia przypominała sobie ostatnią swą bytność we dworku, ostatnie jego wyrazy.
— Ten jeden mnie kochał, i on jeden pewnie kocha mnie jeszcze...
Wszystkie te spóźnione żale, już były próżne. Po dwu latach pożycia, małżeństwo było tylko związkiem jakimś nominalnym: książę unikał żony; zjawiał się na krótko, i pod tysiącznemi pozorami, uciekał od niej. Zostawiał jej wprawdzie zupełną swobodę, ale razem okazywał największą obojętność.
Jadzia była nadto dumna, aby krok jaki uczynić miała do męża, on zaś z uzyskanej wolności nadto był rad, ażeby pomyśleć o zbliżeniu się.
W jednym ze sporów małżeńskich, które rozdzieliły księztwo od siebie, Jadzia powiedziała wręcz ks. Eustachemu, że nie kochała go nigdy, że wzięła
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/371
Ta strona została uwierzytelniona.