Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/372

Ta strona została uwierzytelniona.

go narzuconym przez matkę... w chwili kaprysu i słabości; książę z okrucieństwem niegrzecznem odparł żonie, że też kochać się w niej było trudno i maryaż dla konwenansów zawarł tylko.
W towarzystwie, oboje zachowywali się tak, iż tego rozerwania jawnie nie okazywali. Przy ludziach ks. Eustachy był bardzo grzeczny dla żony, ona dla niego uprzejmą. Przy matce i sam na sam, jeśli mówili z sobą, to przycinając sobie wzajemnie. Dowcipny Eustaszek zwyciężał żonę, która namiętnie wybuchała, dostawała spazmów i każdy kataklizm odchorowywała.
Szukając jakiegoś ratunku i pociechy w życiu tem męczeńskiem, Jadzia więcej niż kiedy siedziała w książkach, zagłębiała się w studyach nad siły, zamęczała problematami, które ją chwilowo upajały.
Przerzucała się z jednego do drugiego przedmiotu niecierpliwie, bo każdy ją nęcił z początku, a męczył i nużył wprędce.
Brak właściwego towarzystwa, otoczenie ludźmi lekkimi, przyczyniały się do znękania księżny. W pałacu bywali tylko krewni, i kilka osób znajomych, nie przynoszących z sobą nic, oprócz powszednich plotek i bardzo miałkiego umysłu. Jadzia czuła całą swą wyższość, milczała najczęściej, i usuwała się do swej biblioteczki, gdy tylko przyzwoicie to uczynić mogła.
Do utrapień jakich doznawała i to zaliczyć potrzeba, że pomimo poświęcenia matki, przywiązanej do niej miłością dawną, mimo jej ofiar, życie pod względem materyalnym coraz się stawało trudniejsze. Skala na jaką się ono dawniej mierzyło, do dzisiejszego stanu interesów nie przypadała. Dzięki zabiegli-