Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/385

Ta strona została uwierzytelniona.

słów nie dobierał, ale dostać się w jego ręce, na jego język, niebezpiecznie było, równie jak w jego opiekę się wkupić, szczęśliwie. Tego to potentata ks. Eustachy używał do swoich interesów, ale raz w uniesieniu poróżnili się z sobą i przycięli ostremi słowy, tak, że oba wyszli z walki ranni, książę połajał grubo, mecenas oddał i urazy nie zapomniał.
Odgrażał się na książątko, rozpowiadając o niem straszne rzeczy, o co ks. Eustachy wcale nie dbał.
Gdy Celestyn przybył do niego w godzinie poobiedniej, mecenas odpoczywał w domu po dobrym obiedzie. Jeść bowiem i wypić dobrze lubił, a w czasie spoczynku nierad był gdy go nachodzono. Przywitał więc gościa kwaśno; lecz gdy Celestyn ciągle jeszcze rozgorączkowany, począł opowiadanie, na samo wspomnienie imienia ks. Eustachego Pirowski zmienił usposobienie. Słuchał z wielką uwagą, z zajęciem.
Celestyn skreślił mu przybliżony obraz położenia nieszczęśliwych kobiet, od których książę, wydarłszy najprzód co tylko mógł pochwycić, teraz je nękał i uciskał, chcąc im wydrzeć ostatek.
Szło zresztą nietyle o majątek, co o uwolnienie się od tyranii.
W czasie opowiadania mecenas się prawie nie odzywał, gryzł i żuł koniec cygara, bo miał ten brzydki zwyczaj, że je nietylko palił namiętnie, ale do połowy zjadał. Dawał się Celestynowi jak najobszerniej wyspowiadać ze wszystkiego... Dopiero, gdy ten skończył, zasępiwszy się rzekł:
— Trudna sprawa. Przyznaję się, że przystawiłbym stołka temu jegomości z satysfakcyą wielką, ale