Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/388

Ta strona została uwierzytelniona.

ny został. Był on tak niespodzianem czemś i niepojętem, że książę odebrawszy go rzucił na stół, nie chcąc się nawet trudzić czytaniem. Miał gości u siebie, towarzystwo było wesołe, i dopiero gdy się wszyscy rozeszli, książę zajrzał do koperty, dobył pismo — krew mu uderzyła do głowy — osłupiał.
Tak był pewien bezkarności i bezbronności dwóch kobiet, że mu nigdy na myśl nie przyszło, aby się one bronić mogły, albo chciały. Od razu poznał w tem rękę czyjąś... Nie mógł odgadnąć, kto się w to wmieszał, wpadał na domysły różne — i postanowił nazajutrz lecieć do Warszawy.
Raz przebiegłszy list z lekka, gdy go potem raz i drugi odczytał, rozważył, — postrzegł, że rzecz była bardzo seryo i groźna. Skandal rósł z tego ogromny, mogący zabić człowieka. Fakta zebrane były wyłuszczone, ugrupowane z taką zręcznością, że sam książę widząc je po raz pierwszy w tem świetle, przeraził się niemi.
Wszystko to wydobyte na jaw, potępiało go w oczach przyjaciół nawet.
Noc zeszła na niespokojnem przygotowywaniu się do podróży — książę byłby może wyjechał, nie czekając ranka, ale musiał gości przeprosić i pożegnać. Nie kładł się spać, i chodził po pokoju niespokojny do rana; rzeczy były popakowane.
Wyszedł do śniadania zmieniony — zamruczał coś, że nieszczęsne interesa de sa belle mère zmuszają go w tejże chwili lecieć do Warszawy — zostawił kogoś do gospodarowania w swem miejscu, nimby się goście rozjechali, siadł do bryczki i ruszył.