Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz fantazyę czy próżnostkę — przerwał ojciec, — niewinną wprawdzie — ale wątpię, ażeby ona długo trwać mogła. Zresztą i swatać ją już zaczną. Majątek trochę zaszargany, prawda, ale bardzo znaczny... imię piękne. Konkurenci się zjawią. Wieść chodzi, że ją mają wydać za kuzyna Eustaszka.
Podniósł oczy na Celestyna, który zdawał się myśleć o czem innem, i nie rychło zebrawszy myśli rzekł...
— Nie słyszałem nic o tem.
— A nie widać go tam? mówił ojciec, jakby umyślnie wstrzymując syna, by wybadać lepiej.
— W moich godzinach on nie bywa — rzekł Celestyn, — a o innych nie wiem. Księcia Eustachego widywałem gdzieindziej...
Siostra pamiętała o tem zawczasu, ażeby miał lampę przygotowaną na stoliku. Pokój był jeszcze studencki i Celestyn go zajmował od dawna. Półki z książkami na ścianach, łóżeczko, stolik duży zarzucony papierami, i ręką Leokadyi pielęgnowane kwiatki w oknach — były całą jego ozdobą.
Celestyn, który przy rodzicach twarzą swą, choć niebardzo zręcznie kłamał, wstąpiwszy na próg izdebki, w której już mógł zupełnie być swobodnym — niespokojnie rzucił książkę i kapelusz, a sam rękami twarz i czoło tuląc, padł na łóżko. Zamyślił się głęboko. Zapomniał się tak jakoś i stracił czasu rachubę, że wchodząca po skończonej wieczerzy, siostra zastała go w tej postawie desperackiej i z twarzą straszliwie zmienioną. Nim miał czas się opamiętać, podbiegła ku niemu przelękła i ręce mu zarzucając na ramiona, krzyknęła: