Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/391

Ta strona została uwierzytelniona.

Senator przyjął go nareszcie w szlafroku, ale już z krzyżami na szyi, bo miał wyjeżdżać z urzędową wizytą. Wysłucbał, stojąc i nie prosząc siedzieć, poplątanej skargi, rzucił okiem na list, skrzywił się i — obiecał, że pojedzie do księżny.
Zgryzło go to widocznie.
— W. Ks. Mość — rzekł kwaśno — nie jesteś też bez winy... Kobiety, zwyczajne kobiety — wiele się im przebacza ale... ale... W. Ks. Mość nie bez winy! nie bez winy! powtórzył kilkakrotnie. Zrobi się co będzie można.
Wieczorem kazał ks. Eustachemu przyjść po odpowiedź. Nie wątpił, że się to ułagodzi i ułatw zgodnie.
Do wieczoru czas szedł leniwo księciu. Nie chciał się pokazywać w mieście. Posłał tylko do pałacu zaufanego sługę, aby tam dostał języka.
Wrócił ów szpieg tak jak nic nieprzyniosłszy, oprócz wiadomości, iż gdyby był książę zajechał, dany był rozkaz nie przyjmowania go...
— No — to wojna wypowiedziana! rozśmiał się z goryczą.
Wieczorem senator czekał nań sam jeden w przyciemnionym saloniku. Z twarzy jego poznać było trudno, co miał zwiastować, bo ta wiecznie była zastygłą maską pokryta. Prosił siedzieć, stękał, milczał, naostatek rozpoczął, że rzeczy są do ułożenia trudne, bo żona ma bardzo słuszne powody użalania się na niego, a i w interesach okazują się czynności potrzebujące wyjaśnienia.
Książę zapytał — czego chcą?