Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/392

Ta strona została uwierzytelniona.

Na to senator wyjąknął, iż w liście miały być wyrażone desiderata...
— List wprost nie ma sensu! odparł książę...
Okazało się, że senator nic nie zrobił, ale nasłuchał się tyle skarg od matki i córki, iż one na nim wrażenie uczyniły przykre i odstręczyły odwinionego.
— Tu idzie o honor familii, zakończył hrabia — o cześć imienia wielkiego, którego na pastwę złym językom rzucać się nie godzi. Trzeba się przygotować do ofiar... Książę nie jesteś bez winy...
Słysząc znowu powtórzone toż samo, książę się rzucił z niecierpliwości.
— Ale ja nie mogę dla fantazyj tych... (połknął kwalifikacyę) poświęcić wszystkiego co mam...
Senator spojrzał z góry.
— Tak, rzekł — ale między nami mówiąc, cóżeś miał gdyś się żenił? Nic — wrócisz tylko do status quo ante bellum.
Dowcipem tym na seryo bardzo wypowiedzianym, księcia tak dotknął, iż ten nie mówiąc słowa, pożegnał się i wyszedł.
Zuchwały i zręczny Eustaszek, który w życiu zawsze sobie radzić umiał, po raz pierwszy niespełna wiedział co ma począć. Trzeba było jednak przedsięwziąć coś, ażeby zapobiedz skandalowi, a może i stracie, o którą mu szło więcej pewnie niż o dobrą sławę u ludzi. Książę był tego przekonania, że majątek ma w sobie siłę oczyszczającą, która z wolna w oczach społeczeństwa ze wszystkich grzechów obmywa. Sam do księżny się udać nie mógł, pośrednictwa nikt się nie podejmował, groźba procesu wisiała nad nim, nie było środka tylko zasięgnąć rady prawnika. Nie wie-