Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/394

Ta strona została uwierzytelniona.

kowych zapisanych gęsto, z westchnieniem wziął się do czytania.
Zmarszczył się od wstępu, a im dalej szedł, tem mu się oblicze więcej chmurzyło. Z wprawą człowieka, który nie potrzebuje czytać całości, aby wszystko zrozumieć, Szaber poszedł do konkluzyi, rozpatrzył cyfry, podumał, i list położywszy na stole, spojrzał na księcia.
— Co z tym fantem robić? spytał Eustachy.
— Listu księżna sama nie pisała — odparł Maks, — to rzecz jasna; wątpię, ażeby sama na ten krok się bez czyjejś porady i podbudzenia ważyła... Trzeba użyć pośrednictwa czyjegoś.
— Z familii nikt się mieszać nie chce — i ja do niej udawać się nie myślę — odparł książę.
— Ażeby się rzecz wyjaśniła... kto jest sprężyną — rzekł Szaber po namyśle — napisz książę do matki żony, iż mnie powierzyłeś traktowanie, prosząc, aby ona ze swojej strony naznaczyła kogoś. Zobaczymy, kto za nią stanie, rzecz się wyjaśni, będziemy mogli naówczas ocenić siły i obrać środki.
Rada była trafna — i książę szedł do napisania biletu, który został obmyślany troskliwie, aby słowa w nim nie było nadto ani zamało. Ułożono go zimnym i suchym...
— To styl Pirowskiego — dodał Szaber, list odczytując.
— I jam się tego domyślał — przerwał książę; — ale księżna go nie znała, nie wiedziała o nim, potrzeba było, aby go jej ktoś nastręczył...
— Zamyślili się obaj — zagadka była do rozwiązania trudna...