Przez cały dzień oczekiwano odpowiedzi księżny, która do wieczoru nie nadeszła.
Wśród zabiegów o ratowanie Jadwigi, gdy Celestyn cały był niemi pochłonięty, jednego wieczoru odebrał kartkę od siostry, która go wzywała pilno, krótkiemi słowy, donosząc, że matka chora.
Staruszka gasła powoli, wzdychając do spoczynku, siły ją opuszczały. Nie była właściwie chorą nigdy, lecz źródła życia i ochota do niego się wyczerpywała... Chciała umrzeć. Jedyną jej troską było, co się z Leokadyą stanie; opieka brata uspakajała. Gdy po odebraniu zawiadomienia, Celestyn pośpieszył na Pragę, w progu się spotkał z księdzem, który od chorej powracał. Pani Monika po spowiedzi i ostatniem namaszczeniu leżała spokojna z krzyżykiem w ręku, modląc się i dopytując tylko o syna.
Przybycie jego na chwilkę ją ożywiło, podniosła się z pomocą Leokadyi, i kazawszy się zbliżyć synowi, jego i córkę pobłogosławiła.
— Teraz, odezwała się głosem gasnącym, już mi nic nie potrzeba... Celsiu — pamiętaj o siostrze sierocie; trzymajcie się razem moje dzieci; niech was Bóg błogosławi.
Potem zażądała wody, popatrzała na dzieci, przycisnęła krzyżyk do piersi i — cicho szepnęła, że chciałaby usnąć trochę. Oczy się jej kleiły...