Po chwilce staruszce powieki się zmrużyły i — zasnęła...
Celestyn z siostrą pozostali przy niej, czekając przebudzenia, nadaremnie. Sen to był ostatni...
W kilka godzin ciało już było ostygłe, duch uleciał z niego. Śmierć przyszła jak miłosierny anioł wybawienia, oszczędzając walki i cierpienia.
Leokadya płakać nie mogła... Drugi to już pogrzeb ona musiała w tym dworku przeżywać, a teraz w nim pozostawała sama, zupełną sierotą. Rzuciła się na szyję bratu: — Tyś mi jeden pozostał!
Celestyn nie bardzo się czuł na siłach do zajęcia pogrzebem, a i siostrze chciał oszczędzić trudu — posłał po tego Michała, który zawsze w ciężkich dniach z chętną przybywał pomocą.
Nadjechał on zaraz, i z ową zimną krwią i praktycznością, która go cechowała, zarządził pogrzeb, który się odbył cicho i skromnie. Staruszka miała już grób gotowy przy mężu, do którego ją złożono.
Teraz potrzeba było radzić, co począć z tą biedną Leokadyą, która została sama jedna w pustym i smutnym dworku, wspomnień bolesnych i miłych pełnym? Nie chciała go opuścić.
— Tu ja będę jeszcze z nimi! odpowiedziała bratu; zostaw mnie... Wezmę jakiego stróża dla dozoru, ty czasem przyjedziesz do mnie... Stara panna, będę sobie hodowała kwiatki i myślała o umarłych.
Celestyn radby był sam przenieść się do dworku, ale oddalenie od biura nie dozwalało. Miał też na sercu sprawę swej żony, bo ją tak zawsze nazywał, i nią się zajmował gorąco. Musiał więc samą zostawić Leokadyę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/396
Ta strona została uwierzytelniona.