Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/397

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy ostatniem widzeniu się z Michałem, przyjaciel ścisnął jego rękę i rzekł mu:
— Mój Celestynie — mam z tobą do pomówienia. Nie jest to czas ani miejsce, ale gdy się cokolwiek uspokoisz, naznacz mi godzinę i miejsce.
Tak był jakoś zaprzątnięty czem innem, a małą do tych słów przywiązywał wagę Celelestyn, że o nich zapomniał prawie, gdy Michał przyszedł do niego do biura, i zastawszy go samego, odezwał się przypominając mu, że ma do pomówienia z nim w ważnej sprawie.
— Mówmy więc — rzekł Celestyn, — mam czas, nikt tu nam nie przeszkodzi — jestem na usługi twoje.
Michał wstał i stanął przed nim, podając mu ręce obie.
— Nikt swego przeznaczenia uniknąć nie może — rzekł. Długom się wahał, nie wiedząc, czy sobie i siostrze twej, którą kocham od dawna, szczęście będę mógł zapewnić, żeniąc się z nią... Nie mówiłem jej nigdy o tem. Dziś otrzymawszy posadę, wprawdzie dosyć daleko ztąd, mając zezwolenie ojca — proszę cię, oświadcz mnie pannie Leokadyi.
Uścisk serdeczny Celestyna był całą odpowiedzią. Natychmiast opuściwszy biuro, uradowany pojechał na Pragę. Leokadya w żałobnej sukni spotkała go w progu, trochę zdziwiona.
— Nie spodziewałam się ciebie! zawołała — miła mi niespodzianka.
— Przyjeżdżam w twoim interesie, rzekł wesoło Celestyn. Zgadnij co ci przywożę.
Leokadya zarumieniła się, bystro mu w oczy patrząc.