Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/399

Ta strona została uwierzytelniona.

i siły swe ocenić umieli. Szaber przywiózł z sobą oryginalny list księżny.
Przywitali się bardzo uprzejmie.
— No, kochany kolego, rzekł potrząsając rękę jego i patrząc mu w oczy: — mamy co się zowie twardy orzech do zgryzienia. Sądzę, że w tem zdanie moje podzielasz, iż ze wszech miar procesu unikać należy. Światby i złość ludzka najwięcej na nim zyskały.
— Tak — odparł Pirowski, — ale mamy nóż na gardle... bronić się na wszelki sposób musieliśmy. Mówmy otwarcie: osoby i sprawę tak dobrze znacie jak ja.
— Ale ja ją znam z innej strony, wy z innej — rzekł Maks.
Zmierzyli się oczyma.
— Jest jaki sposób pojednania? spytał Szaber.
— Pojednania, wątpię — odparł Pirowski, — bo o to nie idzie ani jednej, ani drugiej stronie. Są położenia nieprzejednane. Ale może nastąpić komplanacya, układy i rozdział przyzwoity...
— Na jakiej podstawie? rzekł Szaber.
— Myśmy w liście wskazali, czego mamy się prawo domagać — odezwał się Pirowski — czekamy co nam ofiarować możecie.
Maks tak przyparty do ściany, zadumał się nieco.
— Najprzód, rzekł, pozwolicie rozebrać wasze desiderata. Pożycie małżeńskie i stosunki osobiste do nas nie należą, to rzecz prywatna. Idzie o majatek. Książę prawnie, legalnie jest ubezpieczony w tem co posiada... Że księżna jedna i druga rządzić się nie umiały i potraciły co miały, wina nie nasza; że on był