Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/404

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale to czyste szaleństwo! wołał, — ta asindzieja Jadzia nie ma dla ciebie ani kropli sentymentu, padłeś jej ofiarą, kobieta bez serca, tylko się jej w głowie paliła miłość jakaś niepojęta...
— Szanowny panie, wszelka miłość jest niepojęta dla tych, co jej nie czują, ale ja ją kocham! ja ją kocham!
— Jakże możesz kochać kobietę, która najnikczemniej postąpiła sobie z tobą?
— Ona niewinna!
— Mówię ci — do czubków z tobą. Gubisz się... Uratować cię nie można.
Wzburzony Rymund, po tej rozmowie, jak nigdy języka utrzymać nie mógł, tak, zapomniawszy lub nie przypuszczając, iż tem Celestynowi szkodzić może, poszedł z narzekaniami do swoich znajomych, i całe postępowanie tego pierwszego męża księżniczki wypaplał. Unosiły się kobiety nad człowiekiem do takiej miłości zdolnym, zyskał w ich oczach pan Celestyn, ale to co tajemnicą być miało, rozeszło się po świecie.
W parę dni potem, w jednym z salonów, w którym książę Eustachy bywał, rozpowiadano już o tem, że cała sprawa była dziełem tego zakochanego w Jadzi pierwszego męża, że on dostarczył pieniędzy, chodził, biegał i dla niewdzięcznej, bez jej wiedzy się poświęcał.
Jednego słówka starczyło ks. Eustachemu, aby mu oczy otworzyć.
Pobiegł do Szabra natychmiast.
— Mam już nić i dojdę do kłębka! zawołał — baby podobno same nie wiedzą, kto jest sprężyną. W tem wszystkiem ukrywa się ten szerepetka, pierwszy mąż