Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/408

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czem pan mogłeś się narazić zwierzchności? zapytał radca.
— Ja? zapytał archiwista — ja? narazić się? nie pojmuję!
— Masz pan u góry nieprzyjaciół, znasz ich?
— Nie — nie domyślam się nikogo — nie wiem.
Chwila milczenia przykrego nastąpiła. Radca poszedł do biurka, wziął z niego papier gotowy, i nic nie mówiąc wręczył Celestynowi.
Była to dymisya dla — dobra służby, niczem niemotywowana.
— Przeciwko temu nie ma rekursu — odezwał się naczelnik — powodów nie wiemy... Dymissya pochodzi z góry. Ważne zapewne jakie względy musiały ją wywołać, bo pan miałeś za sobą najpiękniejszy stan służby, najlepsze świadectwa — ale nie pytano nikogo...
Celestyn stał ze spuszczoną głową.
— Następca pański jest mianowany. Pozostaje tylko zdać mu archiwa...
Nie umiem wyrazić panu jak nad tem boleję — dodał radca. Dymisya już jest od miesiąca w moich ręku; odebrawszy ją, udawałem się wyżej, czyniłem kroki, jakie były w mocy mojej. Odpowiedziano mi ostro i sucho... Nie mam sobie nic do wyrzucenia.
Podał rękę Celestynowi, który ją ścisnął, nie mogąc przemówić jeszcze.
Spadało to nań tak niespodzianie, iż jeszcze myśli zebrać nie umiał, nie oprzytomniał po tym ciosie...
Radca patrzał z politowaniem...
— Kiedyś się może wyjaśni ta zagadka — dodał, — któż wie? da się może krzywda i niesprawiedliwość nagrodzić — dziś — trzeba cierpliwości i poddania się