Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/412

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do licha! rzekł — u mnie w kamienicy jedna izdebka na trzeciem piętrze może być wolna... ale to... mansarda...
— Właśnie ja nic lepszego nie potrzebuję, rzekł Celestyn. Znasz mnie panie radco, że jałmużny nie przyjmę od nikogo, zapłacę za nią naturalnie. Idzie o to, co będę jadł? rzekł uśmiechając się. Wiele nie potrzebuję. Możesz mi pan gdzie nastręczyć miejsce skryptora? przepisywacza? kopisty? co chcesz...
— Mam nadzieję, że coś lepszego się znajdzie — przebąknął radca. Dawałeś dawniej lekcye...
— Nie — tych już udzielać nie mogę — odparł Celestyn...
Rozmowa tak się skończyła; radca nastał na to, ażeby mansardę sobie Celestyn zajął kiedy zechce.
— W mieście będąc, łatwiej pracę wyszukasz...
— Dopiero gdy dworek będzie sprzedany...
Z tem powrócił na Pragę. Ponieważ formalności same przeciągały sprzedaż, mógł więc tu dłużej pozostać. Ze sprzedażą domu szły najukochańsze stare sprzęty, których nowe pomieszkanie pomieścić nie mogło, pamiątki po ojcu i matce... I te potrzeba było oddać jak dom na ręce ludzi obcych... Ocalić ich Celestyn nie mógł.
Ze smutkiem w duszy, jednego dnia poszedł się dowiedzieć do Pirowskiego. Nie chodziło mu wcale o odzyskanie pieniędzy, któreby go ocalić mogły, bo tych się ani rychło spodziewał, ani rachował na nie; chciał się dowiedzieć tylko, jak stała sprawa ukochanej.
Mecenas, który go dawno nie widział, a miał spraw dosyć na głowie, w pierwszej chwili zaledwie