Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/415

Ta strona została uwierzytelniona.

Dawne staranie z jakiem utrzymywano ogród zimowy, wytworny jej apartamencik, staroświecki salon, przy zmniejszonej służbie i braku środków uległo też zmianie smutnej. Rośliny tak usychały w tej atmosferze niezdrowej, jak sami pałacu mieszkańcy.
Pył okrywał meble, zciemniałe firanki od dawna nie odnawiane nie zdobiły okien, ale je jakby warstwą śniedzi okrywały.
Toż samo zaniedbanie widać było wszędzie, lecz nikt nie zwracał na nie uwagi. Z wiernych domowi jeden doktor Landler przybywał czasem, dobrem słowem pocieszyć starą księżnę, a troskliwością swą o zdrowie przypomnieć Jadzi lepsze czasy.
Książę opiekun, po drugiem wyjściu za mąż, nie czuł się tu ani obowiązanym, ani potrzebnym; nie pokazywał się wcale.
Hrabina Roza zerwała prawie stosunki z księżną, lękając się jak inni, aby od nich czego nie żądano. Wpływ ks. Eustachego dawał się czuć mocno w tem osamotnieniu. Umiał on z pewnem politowaniem i umiarkowaniem przebiegłem, nie czerniąc zbytnio żony i jej matki, wystawiać je jako marnotrawne, nierozważne i płoche.
Dawano mu wiarę, bo umiał temu, co wypowiadał niby zmuszony i przeciw woli, nadać taki charakter prawdopodobieństwa i słuszności, a dawne postępowanie Jadzi i ks. Eufrezyi tak za nim przemawiało, iż wszyscy prawie stali po jego stronie.
Rymund, który byłby może inaczej widział położenie, nie znajdował się w Warszawie.
Czas płynął nadzwyczaj jednostajnie i nudnie w pałacyku. Ks. Eufrezya z rozpaczy stawszy się po-