Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/417

Ta strona została uwierzytelniona.

chach... gryzła się niemocą własną i po nocach płakała. Z wolna kółko, które ją otaczało, odstraszone tą niedolą, szczuplało, rozsypywało się, nikło. Dwóch starych profesorów i jednego emeryta zajmującego się filozofią miewała czasem na herbacie — i nudziła się nimi.
Ks. Eustachy czekał. Wreszcie wysłał Szabera potajemnie do księżny, który ustnie jej oświadczył, iż najlepiejby było pomówić z księciem, nie tak przeciwnym układom jak się zdawało... Matka byłaby się na to może zgodziła, lecz tajemnicy przed córką robić z tego nie chciała, a Jadwiga na wspomnienie męża, z którego przyczyny cierpiała tyle, zakrzyknęła, że woli nędzę i chleb razowy niż pojednanie z nim i jemu zawdzięczany dostatek.
Matka rozpłakała się i rzeczy pozostały jak były. Ks. Eustachy uśmiechnął się, ruszył ramionami i powiedział panu Maksowi, że on czekać może...
Ks. Eufrezya, nieśmiejąca się sprzeciwiać córce — zachorowała zgryziona.
Pirowski procesu kosztownego rozpoczynać nie chciał, nie mając zapewnionych nań funduszów.
Wszystko to, co się tu działo, dochodziło biednego Celestyna czatującego na pannę Klarę, która go tą trucizną karmiła. On byłby oddał wszystko co miał dla tej swej Jadzi, ale nie miał nic oprócz życia, na które zapracować mu było trudno. Nadchodził termin sprzedaży dworku na Pradze, na który Celestyn z trwogą oczekiwał. To, czego się lękał, jednak szczęściem nie ziściło się i owszem tym razem sprzedaż poszła daleko pomyślniej niż można było przewi-