Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/422

Ta strona została uwierzytelniona.

We dwa miesiące później pan Celestyn na dwóch szczudłach mógł z biedą przejść na drugi koniec szczupłej izdebki swojej. Mieszkanie to na strychu odpowiadało zupełnie człowiekowi, co się w nim tulił. Jednem dużem oknem oświecone, składało się z pokoju nizkiego, którego sufitu część była skoszona, i ciemnej izdebki za skład służącej. Ciasno było, bo trochę pamiątek po rodzicach, które mógł Celestyn ocalić, zajmowało nietylko kąty, ale część szczupłego miejsca między ścianami. Stare biurko ojcowskie, stara matczyna komodka, stały tu jako relikwie, których użyć dla ciasnoty nie było można.
Wielka sofa zarazem za łóżko służyła, a ogromny przed nią stół zarzucony papierami i lekarstwami, ustawiony był bliżej okna. Chłopak od radcy z dołu przychodził czasem posługiwać, lecz jak tylko podnieść się mógł Celestyn sam starał się go wyręczyć.
Landler przychodził prawie codziennie, czasem zaglądał radca, o ile mu nogi i piersi dozwalały. Zresztą, nie miał Celestyn nikogo z dawnych przyjaciół, coby o nim pamiętał. Nic tak nie ostudza i nie odstręcza jak ubóztwo. Ludzie nietyle może się obawiają wymagań jego, co samego widoku. Łacniej się znajdzie taki co pomoże, niż co pocieszy. Obcowanie z niedolą i cierpieniem jest zawsze ofiarą, do której nie wszyscy są zdolni.
Samotność ta jednak nie ciężyła Celestynowi; powoli nawykł był do niej, żył wspomnieniami i pra-