Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/425

Ta strona została uwierzytelniona.

Doprowadzona do niecierpliwości stara panna, co się jej nigdy nie zdarzało, wybuchnęła.
— Co to mówić! poczęła. Sprawiedliwości na świecie nie ma! Poczciwym ludziom zawsze się źle dzieje!! Nie będę kłamała... On tak do księżny jest przywiązany, że nie mogąc inaczej mieć o niej wiadomości, czatował na mnie kilka niedziel przy Bernardyńskim kościele. A jak mnie złapał, żem z nim mówić nie chciała, to po rękach całował, żeby tylko się dowiedzieć co się z panią dzieje... Łzy mu w oczach stały, bo on takie serce ma...
Na ostatek, powiem, żeby księżna przecię wiedziała co to za człowiek, że nie kto, tylko on swój własny ostatni grosz oddał, widząc, że potrzeba, a jeszcze zaklął, żeby ani pani, ani nikt w świecie nie wiedział o tem!...
Jadzia porwała się z krzesła, i blada, trzęsąc się obróciła do Klary.
— Jaki grosz? jakie pieniądze? On! mnie!
Chwyciła się za serce.
— Mów! jaki grosz?...
— A te trzy tysiące rubli!
Zdawało się może pannie Klarze, iż tem wywołała sympatyę dla Celestyna, ale wiadomość niespodziana najokropniejszy gniew tylko obudziła.
Jadzia wyrwała się na pół ubrana z rąk sługi.
— A! straszniejsze upokorzenie spotkać mnie nie mogło! krzyknęła... I ty, śmiałaś od niego wziąć?... A! tego ci nigdy nie daruję.
Cała w płomieniach, z rozpuszczonemi włosami, porzuciwszy Klarę osłupiałą, Jadzia przez pokoje