Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/426

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie pobiegła do matki, która widząc ją wchodzącą z gniewem w oczach — porwała się przerażona.
— Co ci jest? mój aniele! na Boga!
Łkanie mówić nie dawało księżnie Jadwidze; pięści obie zaciśnięte podnosiła do góry.
— Mama nie wie do czegośmy doszły!! Te ostatnie pieniądze, które Klara dla nas dostała, wie mama od kogo? czyje one są? O! ta niepoczciwa Klara...
— Od jakiegoś radcy! wyjąknęła księżna.
— Nie! nie! sama mi się przyznała... od pana Celestyna! Mamo! czy pojmujesz to! od niego!
I padła na krzesło, a po chwili porwała się konwulsyjnym ruchem.
— Nienawidzę go bardziej jeszcze! krzyknęła... Więc nigdy ja od niego wolną nie będę? Ten człowiek wyobraża sobie, że jeszcze węzeł jakiś mnie z nim łączy... A! są kały, z których się obmyć nie można.
Wstrząsnęła się z obrzydzeniem.
Księżna stara musiała stanąć w obronie człowieka, którego równie jak córka nienawidziła.
— Przyznam ci się — rzekła chłodno, — że ja znowu nic dziwnego nie widzę w tem, iż się do ciebie przywiązał... Przecięż go spotkało takie szczęście, jakie się ludziom jego stanu nie trafia... Jadziu moja — przynajmniej gniewać się nie ma za co.
— Jak to? mama tego nie rozumie! krzyknęła Jadwiga. Ja go chcę zapomnieć, ja się wstydzę tej głupiej słabości mojej, na którą mama wówczas zezwoliła, a ten ktoś, który mi dziś jest więcej niż obcy, bo nienawistny, śmie...
Zwróciła się do matki.