Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/429

Ta strona została uwierzytelniona.

Celestyn wyjść jeszcze nie mógł, a przyjąć u siebie, w tej izdebce biednej na strychu, zagraconej, ubogiej, smutnej, w której usiąść na czem nie było — nie miał odwagi. Nędza jego nadtoby się widokiem jej zdradziła.
W liście swym nie wspominała konsyliarzowa o Zastawskiej, ale serce mówiło Celestynowi, że ona jej pewnie towarzyszyć musi w podróży. Smutno mu się zrobiło i przykro... Gdyby chodzić mógł choćby z narażeniem na dłuższe cierpienie, byłby spróbował dostać się do Saskiego hotelu, lecz próba przekonała, że wschody zwłaszcza były nad siłę. Siadł więc pisać odpowiedź.
— „Szanowna i łaskawa pani!...
„Od kilku miesięcy złamana noga nie pozwala mi się ruszyć z domu, a nigdy mi moja bezwładność przykrzejszą być nie mogła niż dzisiaj. Mieszkam zaś tak wysoko, tak szczupło, tak po kawalersku, że przyjąć u siebie wstydziłbym się.
Szlę więc pani serdeczne pozdrowienie, i wyraz żalu okrutnego, że rąk jej nie będę mógł ucałować i t. d.“
Chłopak pobiegł z tą kartką, a Celestyn pozostał nad stołem zadumany.
— Są bo poczciwe serca na świecie, mówił w duchu — są dobrzy ludzie... i są pociechy w życiu nawet takiem jak moje... Większej pociechy trudno nad to przekonanie, że przyjaźń i przywiązanie bajką nie są i romansem...
Osieroconemu Celestynowi, który od jednej Leokadyi czasem listy odbierał, a zresztą w świecie nie miał nikogo, ta wierna przyjaźń poczciwej konsylia-