rzowej była osłodą i rozrzewniła go. Próbował nogi ciągle, czyby na ten jeden raz nie mogła mu posłużyć; lecz nieznośny ból i osłabienie o wysiłku takim ani myśleć nie dozwalały...
Z południa, gdy dla zapomnienia o tej przykrości zajął się codzienną pracą, na strychu posłyszał głosy przytłumione i stąpanie, potem lekkie do drzwi puknięcie i wnet otworzyły się one szeroko, a wesoły głos zawsze ochoczej i żartobliwej konsyliarzowej wołał od progu:
— Proszę nie wstawać.
Za nią Celestyn ujrzał zarumienioną twarz madonny, która na widok izdebki i chorego, nagle pobladła.
— Jużciż było niepodobieństwem, abyśmy przybywszy do Warszawy, pana nie widziały! Daruj pan niesłychanemu natręctwu...
Celestyn starał się podnieść.
— Nie wstawaj pan! zawołała Milka — na miłość Boga!
To mówiąc, jakby zapomniawszy się piękna pani, wyprzedziła konsyliarzową i przybiegła do stołu, wlepiając oczy w wychudzoną twarz Celestyna.
— A! mój Boże — poczęła głosem drżącym — i pan tu tak sam, bez pomocy, bez usługi, na tym strychu... w takiej okropnej ciasnocie!
Załamała ręce i łzy się jej w oczach zakręciły. Konsyliarzowa tymczasem obejrzawszy się szukała krzeseł. Na jednem z nich leżały papiery, które ostrożnie zdjęła, podając je Milce, bo się lękała, aby chwiejąca się i widocznie osłabła nie upadła. Drugie wyciągnęła z kątka dla siebie. Celestyn rumienił się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/430
Ta strona została uwierzytelniona.