Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/431

Ta strona została uwierzytelniona.

ze wstydu, lecz musiał udawać wesołego, był to jedyny sposób pokrycia tej biedy.
— Ta okropna ciasnota, jak ją pani nazywa — począł gorączkowo... właśnie dla mnie jest najdogodniejsza. Mam wszystko pod ręką, a pokoik ten przypomina młodość, akademickie czasy... Powietrze mam dobre, światło wyborne, spokój zupełny... Więcej mi nie potrzeba.
Uśmiechał się.
— I dworek sprzedany! ten taki miły dworek! — mówiła nieśmiało Zastawska — ja go tak dobrze pamiętam!
Celestyn się trochę zachmurzył.
— Są, rzekł, przykre konieczności w życiu... z któremi trzeba się pogodzić, gdy ich uniknąć nie można. Leodka poszła za mąż, mnie ztamtąd było daleko do miasta. Naówczas jeszcze miałem urzędową posadę...
Spuścił oczy, — Zastawska otwarcie płakała, i wyciągnąwszy rękę, chwyciła bladą, chudą dłoń Celestyna.
— A! jacy ludzie są nielitościwi, okrutni! wołała.
— Ja się na nikogo, nikogo nie mogę skarżyć, przerwał żywo gospodarz. Owszem znalazłem u ludzi tyle serca, współczucia, iż nie wiem jak im je zawdzięczyć.
— Lecz, żeby też... mruczała oburzona Milka — żebyś pan był zmuszony..
Mówić nie mogła, płacz połykany głos jej tłumił.
— Wie pani — zawołał Celestyn, zwracając się ku niej — co jest straszniejszego od ubóztwa? to jałmużna!