— Ale któż tak nazywa to, co z serca pochodzi — rzekła konsyliarzowa? — Wstydź się pan! Ludzie są przecię braćmi...
— Panie bo doprawdy sądzicie, począł gospodarz, zmuszając się do wesołości — że mnie tu tak źle i że ja byłem opuszczony; ale tak nie jest. Ojciec mojego szwagra najprzód najął mi to mieszkanie, bom je sam sobie wybrał, doktor Landler przychodził do mnie prawie codzień...
Konsyliarzowa wstała z krzesła.
— Gadaj pan sobie co chcesz, rzekła tonem swym rozkazującym, — niekoniecznie tu musiało być dobrze. Czekaj pan, ja stara gospodyni, gniewaj się nie gniewaj, muszę śledztwo zrobić.
Pomimo gwałtownej oppozycyi Celestyna, zostawując go przy stole z Milką, która mu w oczy patrzała spragniona i niespokojna, konsyliarzowa poszła w istocie po kątach, rozpatrując się w sprzętach, otwierając szafy, krzywiąc się na kawalerskie gospodarstwo.
— Słowo daję! wołała chodząc, — kto tu u pana utrzymuje porządek, wart dostać plagi. Wszystko poprzewracane... niech Bóg uchowa. Talerze od wczorajszego obiadu za piecem! niepomyte..
Celestyn protestował, rumieniąc się napróżno; konsyliarzowa najniedyskretniej zaglądała we wszystkie kąty. Tymczasem Zastawska, pośpiesznie zniżonym głosem, zbliżając się do Celestyna, mówiła:
— Na miłość Boga! pan tak tu zostać nie możesz... pan tu nigdy nie przyjdziesz do zdrowia. Co pan robisz w Warszawie?... Jedź na wieś... do nas... choćby
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/432
Ta strona została uwierzytelniona.