Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/433

Ta strona została uwierzytelniona.

do miasteczka... Zlituj się pan nad sobą, no, i nad temi co go — kochają!
Wyjąknęła to słowo i zawstydziła się.
— Pani masz serce anielskie — odparł Celestyn smutnie, — ale są losy i przeznaczenia, na które nawet anioły u Boga miłosierdzia uprosić nie mogą. Ja się na nie nie skarżę, lecz tę resztkę życia smutnego znoszę jako zasłużoną karę. Mówiłem pani, jak ciężką jest do dźwigania jałmużna... Ja jestem jak zwierzę, które czując koniec swój, idzie w gąszcze, w głębiny lasów, aby tam niewidziane... życia dokonało... Życie się nie rozpoczyna na nowo, gdy raz zostało złamane... Kości się zrastają — ale nie serce...
Konsyliarzowa powróciła do stolika z twarzą zasępioną.
— Słuchaj-no tylko uparty człowiecze... waćpan tu na tym strychu nie możesz zostać. Słuchaj i bądź posłuszny. My tu cały miesiąc musimy bawić w Warszawie, Milce kazano pić wody emskie, a ja chłopca chcę umieścić na pensyi, i dopatrzyć przynajmniej miesiąc, jak mu tam będzie, bo to pieszczoch co go trzeba powoli od macierzyńskiej piersi odzwyczajać. Musimy wziąć prywatne mieszkanie... pokój dla panaby się znalazł... doglądałybyśmy go trochę. Nas jest dwie i obieśmy stare (to mówiąc uśmiechnęła się), nikt nas o żadne bałamuctwo nie posądzi, ani pana kulawego i chorego... Jak Boga kocham!
Milka aż wykrzyknęła z radości, pochwyciła go za rękę...
— Panie Celestynie... zrób pan to.
— Na miłość Boga — to niemożliwe! Zastanów się pani. Coby ludzie powiedzieli?