Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/434

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedzą, że dwie litościwe baby, przerwała konsyliarzowa, pielęgnują kalekę, a zresztą niech sobie mówią co chcą.
— Niepodobieństwo! — zawołał Celestyn — mówić nawet o tem nie można.
Doktorowa ruszyła ramionami.
— Jeżeli pan myślisz, że się w ten sposób od nas uwolnisz, to się bardzo mylisz. Będziemy na strych przychodziły — nam tu nudno, znajomych nie mamy, musisz nas bawić.
Celestyn bełkotał coś niewyraźnie poruszony i skłopotany.
— Mój mąż, dodała konsyliarzowa, jakby się dowiedział, żem ja tu siedząc pana nie odwiedzała — śmiertelnieby się gniewał na mnie; a co się tycze Zastawskiego, ten także zalecał, aby żona przy wodach starała się rozerwać, i doskonale wie, że my tu pana znajdziemy, — a przyjaźń Milki dla pana nie jest mu tajemnicą. Cóż w tem złego?
Zastawska dziwne te wyznania swej przyjaciółki śmieszkiem smutnym potwierdzała.
— Jeżeli pan nie zechcesz się sprowadzić ze strychu — rzekła, — to my na ten strych chodzić będziemy musiały. To nie pomoże...
— A ja za każdym razem wstydzić się będę musiał nieładu, jaki tu panuje.
— Nie — nie — przerwała doktorowa, — bo ja tu ład zaprowadzę... nic nie pomoże, to kobieca rzecz...
— Ależ pani!
— Nic nie pomoże — odparła przyjaciółka. Zacznę rewizyę od bielizny, bo przysięgam, że musi być w najokropniejszym stanie.