Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/437

Ta strona została uwierzytelniona.

niego samego niezrozumiałe. Kochał Jadzię, a jednak dla tej tak cicho i wiernie przywiązanej kobiety miał więcej niż przyjaźń, rodzaj uwielbienia wdzięcznego, chociaż z ust jego nigdy się nie wyrwało słowo, coby jej mogło dać nadzieję, że się ta przyjaźń zmieni w miłość wzajemną.
Milka była prawie szczęśliwa.
— Kocha mnie, mówiła konsyliarzowej, dla której nie miała tajemnic, — może nie tak jakbym ja pragnęła, ale i tego dla mnie do szczęścia dosyć. Innego nie spodziewałam się nigdy...
O! ta kobieta! ta kobieta — dodawała, myśląc o księżnie, — ona jak zepsute dziecko rajski ten owoc nadkąsiła tylko i rzuciła na gościniec... a ja... podjęłam go z pyłu i błota... i z rany jej ząbkami zadanej wyleczyć nie mogłam.
Zastawska zbliżyła się poufalej do Celestyna, on też ośmielił się więcej, nie przekraczając nigdy granicy, którą zaraz zakreślił. Na odjezdnem ze łzami poczęła go prosić po cichu:
— Panie Celestynie — jednej się domagam łaski: pozwól pisywać do siebie! Niech ta rozmowa papierowa zastąpi mi żywą, do której ja tak nawykłam, której mi brak będzie, iż bez niej — możebym już nie wyżyła...
Celestyn pisywać obiecał, ale dodał z uśmiechem:
— A jeśli zazdrosny mąż pani...
— Mój mąż nie jest zazdrosny, żywo odparła Milka — ja mu nie pozwalam!
— Ale listy mu się mogą nie podobać — mruknął Celestyn...