Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/439

Ta strona została uwierzytelniona.

szego serca, ulega w końcu. Radca z początku bronił Celestyna, potem nabierać zaczął przekonania, że żona musi mieć słuszność. Ale, jak to było pozbyć się grzecznie lokatora, który bądź co bądź, płacił regularnie?...
Bo Celestyn, choćby nie dojadł — płacił.
Radca raz gdy mu naleganie żony mocno dokuczyło, poszedł na strych wieczorem.
— Słuchaj-no, panie Celestynie, a zrozumiej mnie dobrze i nie tłómacz sobie tego fałszywie. Jejmość moja głowę mi klekcze, że strychu tego potrzebuje, pono dla bielizny... Ty z twoją nogą powinienbyś się gdzieś umieścić niżej. Trzy piętra...
— Ale to się właśnie, odparł zarumieniony lokator, dziwnie zbiegło, bo ja miałem radcy podziękować za jego gościnność i wszystkie kłopoty, których byłem przyczyną. Mam już najęte mieszkanko.
— Doprawdy? spytał radca uradowany — no! to chwała Bogu, bo przyznaję się, że strasznieby mi boleśnie było...
— Ale, kochany radco — po tylu dowodach jego łaski...
Skończyło się na najczulszych wynurzeniach wzajemnych, a uszczęśliwiony mąż zwiastował jeszcze szczęśliwszej pani — iż strych będzie wolny...
Prawdą a Bogiem Celestyn nie miał mieszkania i był w kłopocie wielkim o nie... Tegoż dnia ruszył o kiju na miasto, aby sobie wynaleźć gdzieś stancyjkę. Coraz uszczuplające się fundusze o porządniejszem mieszkaniu nie dozwalały marzyć. Po całodziennym trudzie i bieganiu, na tyłach w ulicy Wareckiej, w domu dość brudnym i opuszczonym, udało mu się wyszu-