Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/441

Ta strona została uwierzytelniona.

parę godzin płatnych do utrzymywania książek kupieckich i regestrów.
Tymczasem na opędzenie głodu i to starczyło... Zdało mu się, że miejsce jakiegoś nauczyciela przy małej szkółce właściwszemby było i począł starać się o nie. Wszędzie jednak składać musiał swe curriculum vitae, a w niem stała odprawa z urzędu zagadkowa, dająca do myślenia. Pozbywano go się grzecznie, odchodził z uśmiechem rezygnacyi.
Noga złamana, chociaż już o kiju chodził nieźle, pod wpływem wilgoci nieznośnym bólem całe noce bezsennemi czyniła.
Zawlókł się do Landlera, prosząc go o radę. Doktor, który nie widział go od dość dawna, spojrzawszy na twarz zżółkłą i pomarszczoną, nasępił się.
— Cóż się stało? wszakże byłeś już zupełnie dobrze? zapytał...
— Nie wiem — odparł Celestyn, — mam bole w nodze okrutne... mieszkanie trochę wilgotne.
Landler spytał o adres, zanotował go sobie i przyjść obiecał. Nazajutrz zjawił się, ale obejrzawszy się do koła, aż zakrzyknął:
— Nie sposób tu mieszkać, zabijesz się!
— Wynieść się nie mogę, niepodobieństwo, mieszkanie na rok najęte, zresztą...
Celestyn nie dokończył. Nie było sposobu, Landler zgrzytnął zębami, kazał w piecu palić i okna otwierać — poszedł...