Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/444

Ta strona została uwierzytelniona.

Na Jadwidze chwilowy ten tryumf jeszcze większe zrobił wrażenie. Zajęła się zaniedbaną swą toaletą, tem niezbędniej potrzebną, że reszta młodości coraz bardziej z twarzy znikała. Musiała się uciec do kosmetyków, które chwilowo ratowały, jak spirytusy niby krzepią bezsilnych, aby ich prędzej zniszczyć potem.
Sztuczna świeżość zajaśniała na twarzyczce już wczesnemi zmarszczkami, temi gwałtownych uczuć piętnami pokrytej. Były one zaledwie znaczne, z rana gdy wstawała ze snu, znikały we dnie, ale z każdym dniem zarysowywały się uparciej.
Na przekór mężowi, i jakby się nie troszcząc o to, że go gdzieś spotkać może, księżna rozpoczęła wizyty. Parę się razy trafiło, że się zetknęli w salonie, niby nie wiedząc, a Eustachy miał tyle delikatności obrachowanej, iż się cofał natychmiast, — chociaż szyderski uśmieszek dowodził, że zwyciężonym się nie czuł...
O procesie, o który Pirowski nie naglił, mowy jakoś nie było; obie strony wyczekiwały, która wprzódy się podda. Ks. Eufrezya zresztą z dnia na dzień żyć nawykła, o przyszłości myśleć nie lubiła... Jakoś się to przecież skończyć musi...
Książę oddalał się czasem do dóbr swoich, wracał z zupełną swobodą i zdawał się także o koniec nie troszczyć.
Świetnie rozpoczęła się zima w mieście, którą inaugurował obiad w pałacyku, po staremu z wielką wykwintnością i występem przez księżnę obmyślany.