Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/445

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie brakło na nim nic, oprócz starych sreber, które bezpowrotnie znikły, zastąpione nową porcelaną. Odzyskać ich już nie było sposobu.
Ks. Eufrezya sama jeździła, zapraszając rodzinę i znajomych, o których przytomność jej chodziło. Wahano się, wiedzieli wszyscy, że ten blask nowy trwać nie może długo, a obawiali się, ażeby katastrofa po nim mająca nastąpić niechybnie, — nie wymagała ofiar ze strony familii.
Nie garnęli się więc bardzo ochotnie bliżsi i dalsi. Szło księżnie wielce o hrabiego senatora, którego przykład mógł być rozstrzygającym. Sama więc pojechała do niego. Hrabia lubił obiady smaczne, i trudno mu było odmówić. Wahał się trochę, wymawiając różnemi urzędowemi obowiązkami, nareszcie przyrzekł.
Hrabia Tymoleon z żoną nie mógł odmówić także, Rymunda nie było w mieście, inni obiecali się stawić, a w dodatku miało być parę znakomitości, gdyż Jadwiga coraz więcej okazywała zdolności i lubiła się otaczać tymi, co ją ocenić mogli.
Po długich pustkach, dnia tego pałacyk znowu zajaśniał dawnym blaskiem. Brakło w nim tylko tego, którego niebecność była — potępieniem jego postępowania. Księżna rachowała na to, że ją obiad zrehabilituje, a jego potępi.
Lecz rachuba była dość krucha. Jadzia i jej matka strojne znowu, jak niebywały od dawna, wystąpiły na przyjęcie ukochanej rodziny. Młoda pani wyświeżona, trochę pomalowana; wszystkim jednak wydała się jak była w istocie, zestarzałą, znędzniałą, zbiedzoną.